
Pirjo trzyma kciuki za „underdoga” i wbrew prawdopodobieństwu trzyma kciuki za przedłużenie „Second Chance” na kolejny sezon…

Wreszcie po latach wciąż wierzący w talent Vegi zwolennicy ujrzeli iskierkę nadziei: Vega wraca do metody, która dała mu sławę. Rozgrzebuje bolączki czasów współczesnych i ubiera w formę filmu sensacyjnego perspektywą rozwinięcia w serial. Tylko tym razem nie o policji, ale o specłużbach. Kinowe Służby specjalne miały premierę w 2014, teraz natomiast rozpoczęła się na TVP2 emisja serialu.

Panel o Hannibalu na Serialkonie przyciągnął chyba najliczniejszą publikę. Dyskusję spisali dla Was paneliści Artur, Mysza, Przemek i Zwierz Popkulturalny.

Lubię procedurale. Dlatego gdy przypadkiem trafiłem w telewizji na otwarcie drugiego sezonu nieznanego mi rodzimego procedurala Na krawędzi, postanowiłem odłożyć pilota i dać mu szansę. Warto było.

Jak zatem podsumować True Detective – tytuł, który już sporo zamieszał w telewizji oraz popkulturze i ma szansę kontynuowania tego w przyszłych latach? Myślę, że jako solidny oraz dopracowany.

Tym, co najbardziej mi się podoba w Almost Human, pozostaje kombinacja dwóch elementów: świetnie dobranej pary bohaterów i tego, jak narysowano przestępczy świat wielkiego miasta przyszłości.

Ostatnie trzy tygodnie przyniosły nam małe dzieła sztuki telewizyjnej, a HBO pokazało, jak współcześnie realizować seriale na najwyższym poziomie.

Co sprawiło, że ten procedural doczekał się tylu sezonów, tylu adaptacji, tylu spin-offów?

Dzięki niespiesznemu tempu oraz atmosferze dziwności True Detective bardzo mocno przywodzi mi na myśl całe mnóstwo filmowych i telewizyjnych tytułów, które sobie niezwykle cenię – od Siedem i Zodiaka Finchera przez Bezsenność Nolana po Twin Peaks i Broadchurch, a do tego jeszcze specyficzne, kryminalne dzieła skandynawskie.

W miarę upływu sezonu Almost Human traci urok nowości, widać więc wyraźniej, czym jest a czym na pewno nie jest.

Rywalizacja pomiędzy rodzeństwem to zawsze dobry sposób, żeby wygenerować trochę napięcia na ekranie – zadziałał i tym razem.

Będzie dużo bólu, cierpienia, gorzkich refleksji nad kondycją świata i człowieczeństwa, naturą dobra i zła, życia i śmierci, oraz nad represyjnymi mechanizmami władzy. Innymi słowy, tym, co dostajemy, jest klasyczna i zarazem szalenie modna dystopia.

Dopóki dorośli krzywdzą dorosłych, mogę spokojnie oglądać na ekranie wojny, trupy, tortury, porwania i gwałty, ale gdy ofiarami padają dzieci, nie umiem odsunąć od siebie niepokoju.

Jak wszyscy poczciwi staruszkowie, Criminal Minds często wraca wspomnieniami do przeszłości.

Jak na procedural, który dotrwał do dziewiątego sezonu, Criminal Minds trzyma się wyśmienicie.

O Hannibalu na łamach Pulpozaura pisaliśmy już trzykrotnie. Skoro więc o fabule i samym tytułowym kanibalu napisano dość, spróbuję spojrzeć na całą rzecz od strony, która mnie osobiście zainteresowała najbardziej: formy.

Myślę, że każdy, kto wsiąkł kiedyś bezpowrotnie w jakąś książkę, grę, film lub serial, postawił sobie potem, gdy emocje już opadły, jedno frapujące pytanie: jak to jest zrobione? Poznajemy tysiące historii, ale tylko niektóre robią na nas aż takie wrażenie. Jak, u licha ciężkiego, ten konkretny autor sprawił, że szczękę muszę zbierać z podłogi, a wyrwać się myślami ze świata, który stworzył, nie mogę jeszcze przez parę tygodni? Czemu ryczę jak bóbr nad akurat tą sceną?

Bromance to związek pary herosów, złączonych mocą scenariusza i działających sobie razem. W zdrowiu i chorobie, na dobre i złe, póki nie rozłączy ich śmierć… serialu.

Jaki będzie jego koniec – dowiemy się pewnie za kolejnych trzynaście odcinków. Finał pierwszego sezonu nie zawodzi.

Mads Mikkelsen zmierzył się z legendą i wbrew czarnym proroctwom sceptyków udało mu się wyjść cało z tego starcia. Szkoda, że nie dotyczy to całego serialu.